Nadal jest bezkarny kierowca samochodu który próbował zabić motocyklistę.
Już trzy miesiące minęły od wypadku.
Mimo obszernej dokumentacji dowodowej, policja nic w tej sprawie nie potrafi zrobić, a może nie chce?
Dzięki relacjom świadków, oględzinom auta i bezspornych dowodów, ze kierowca samochodu chciał zabić motocyklistę, policja nie jest w stanie przesłuchać sprawcy zdarzenia.
Jak powiedział rzecznik Komendy Stołecznej Policji, powodem takiego stanu rzeczy, jest brak opinii biegłego, (która jest niezbędna, by sprawa mogła ruszyć z miejsca), oraz kwestie czysto proceduralne związane z wezwaniem świadka.
Czy, nie jest to absurdalne, i tylko wymijające, by nie pokazać, jak nieudolna jest policja ??
A moze, w tej historii kryje się coś innego, moze kierowcą był ..... właśnie kto??
Oto opis Czarka i jego historii:
""Mam na imię Cezary. Motocyklami jeżdżę od kilku lat. Zawsze starałem się robić to w sposób bezpieczny. Zaczynałem, jak każdy, od motoroweru. Wraz ze zdobywaniem doświadczenia zmieniałem motocykle na coraz większe i mocniejsze. Prawo jazdy zdałem za pierwszym razem, mając 17 lat. Pamiętam swoją radość i przerażenie rodziców. Od początku byłem otoczony ludźmi o podobnej pasji, którzy szanują życie swoje i innych. Pamiętam ten dzień, gdy spełniło się moje kolejne motocyklowe marzenie. Kupiłem wtedy mój obecny motocykl, Kawasaki ZZR 1100. To było jak sen. Duży, sportowy motocykl, wzbudzający ciekawość i zainteresowanie wszędzie, gdzie się pojawił. Rodzina była bardzo zła z tego powodu. Przestrzegali przed niebezpieczeństwem i prosili o jego sprzedaż. Jak wiadomo, z marzeń nie rezygnujesię tak łatwo. Obiecałem sobie i innym, że, mimo ogromnej mocy i pokusie z tego wynikającej, będę dobrym motocyklistą. Od samego początku ja i Kawasaki postawiliśmy na turystkę. Bez żadnych blokad rodzicielskich przejeździłem cały sezon, poznając uroki naszego pięknego kraju. Poznałem też wielu interesujących ludzi, z którymi kontakt mam do dziś. Tak mijały kolejne miesiące.
Kiedy już rodzice w pełni mi zaufali, musiałem przekazać im tragiczną wiadomość. Było to mniej więcej tak: „Cześć, mamo, miałem wypadek, chyba nic mi nie jest. Zadzwonię jeszcze ze szpitala i powiem coś więcej. Pa!”. Tej rozmowy nigdy nie powinno być, a była tylko z jednego powodu.
22 maja br. wracałem ze znajomymi ze zlotu. Przejechaliśmy tego dnia razem ponad 300 km. Dojazd był bezproblemowy. Cieszyliśmy się, że możemy razem w przyjemny sposób spędzić czas. Potem powrót. Wsiedliśmy na motocykle i ruszyliśmy do domów. Droga mijała przyjemnie. Nic nie zapowiadało tego, co miało się stać. Gdy po tankowaniu ruszyliśmy dalej, mieliśmy świetne humory. Kiedy wjechaliśmy do Marek pod Warszawą, miałem jeszcze ok. 20 km do końca podróży. Dalej jechałem Trasą Toruńską w kierunku Centrum. To wtedy zaczął się mój dramat. Jechałem jako ostatni z grupy trzech motocykli. Zawsze tak robię, ponieważ jeżdżę w kamizelce odblaskowej. Uważam, że to poprawia bezpieczeństwo i pomaga zauważyć grupę. Jechaliśmy lewym pasem ruchu. Pojazdy jadące przede mną zmniejszyły prędkość. Musiałem zrobić to i ja. Ponieważ nie było to mocne hamowanie, ze zdziwieniem usłyszałem z tyłu pisk opon. To był pickup, który jechał bardzo blisko, dając mi do zrozumienia, żebym ustąpił mu z pasa. W lusterku zobaczyłem, że zjechał na prawy pas, cały czas hamując. Gdy już wrócił, stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia. Samochód dogonił mnie. Zjechałem wtedy na prawy pas, chcąc go przepuścić. Jak się okazało, zrobiłem poważny błąd. Gdy mnie wyprzedził lewym pasem, rozpoczął hamowanie, zmuszające mnie do zatrzymania się. W tym czasie zbliżał się do mnie coraz bardziej, spychając mnie w stronę pobocza. Są tam prowadzone roboty drogowe, więc nie miałem drogi ucieczki. Byłem bardzo wystraszony tym, co się działo. Wokół było ciemno, a koledzy odjechali już kawałek dalej. Widząc jego zachowanie, coraz bardziej brutalne i zagrażające mojemu życiu, zatrzymałem się. Zrobiłem to dla własnego bezpieczeństwa. Samochód zatrzymał się w poprzek prawego pasa ruchu, tuż obok mnie. Zrobił to, by uniemożliwić mi próbę ucieczki. Bojąc się o swoje zdrowie i życie, zebrałem w sobie resztkę sił, które miałem. Udało mi się szybko wycofać motocykl i, zanim zdążył zareagować, odjechać. Wtedy to po raz pierwszy w życiu użyłem pełnej mocy motocykla. Chciałem dogonić kolegów, żeby powiadomić ich o zaistniałej sytuacji. Myślałem też o powiadomieniu policji. Gdy wyprzedziłem jednego kolegę, zmniejszyłem prędkość. Z przodu jechał drugi kolega. Chciałem dojechać do najbliższych świateł i opowiedzieć im o wszystkim. Nie zdążyłem. Jadąc lewym pasem, w prawym lusterku zobaczyłem mojego prześladowcę. Czułem się już lepiej, mając w pobliżu kolegów. Wtedy nastąpiło coś, co będę zawsze pamiętał, widząc taki samochód. Pickup zrównał się ze mną, mocno hamując. W tym samym czasie bardzo mocno skręcił w moją stronę. Poczułem silne uderzenie z prawej. Szyba z owiewki popękała, jakby była zwykłym bublem z taniego plastiku. Straciłem panowanie nad motocyklem.
Próbując utrzymać równowagę, podjąłem heroiczną walkę. Nie chciałem uderzyć w pobliskie latarnie, stojące na pasie zieleni. Były bardzo blisko. Bałem się, że to może już być koniec mojej przygody z motocyklami. Bałem się, że zginę. Gdy próbowałem hamować, poczułem uderzenie. Najechałem przednim kołem na krawężnik. Tył motocykla wystrzelił w górę, a ja niczym marionetka zostałem wyrzucony z siodła. Zobaczyłem jeszcze tylko, że mój prześladowca wpadł na pas zieleni. Na chwilę stracił panowanie nad samochodem. Gdy je odzyskał, uciekł, pozostawiając mnie. Kolega, jadący z przodu, zapamiętał numery. Ja spadając, uderzyłem lewą stroną o ziemię. Pamiętam wszystko. Każdą sekundę tego zdarzenia. Ostatkiem sił doczołgałem się do mojego motocykla, żeby wyłączyć zapłon. Tak mnie uczono, co robić po wypadku. Za chwilę, gdy adrenalina i emocje trochę opadły, poczułem silny ból w lewym barku. Było coraz gorzej. Położyłem się i czekałem aż może trochę mienie. Ból jednak się wzmagał. Po chwili koledzy i świadkowie wypadku byli już przy mnie. Wszyscy byli w szoku z powodu tego, co widzieli. To było jak w filmie. Mimo bólu, musiałem poinformować przez telefon moich najbliższych. Pamiętam płacz mamy. Nie chciałem jej tego robić. I nie zrobiłem. To nie ja doprowadziłem do tego co się stało. A stała się rzecz najgorsza. Ktoś próbował odebrać mi życie. Zrobił to tylko dlatego, że sam nie zachował się w sposób właściwy na drodze. Dlaczego postanowił ukarać mnie? Dlaczego w ten sposób? Mam nadzieję, że uda mi się uzyskać odpowiedź, ale już na sali sądowej. Chcę wraz ze swoimi bliskimi spojrzeć mu w oczy i zapytać: »Dlaczego chciałeś mnie zabić?«. Wielu moich kolegów nigdy nie zadało tego pytania. Oni nie mieli tyle szczęścia, co ja.
To zdarzenie (bo nie chce nazywać tego błędnie wypadkiem) spowodowało zmiany w moim życiu. Ponieważ obrażenia barku są poważne, musiałem zaprzestać pracy, którą wykonywałem. Jeśli nie uda mi się w pełni wrócić do zdrowia, będę musiał szukać innej. Zbliżają się wakacje. Miałem wszystko zaplanowane. Teraz nic z tych planów nie uda się zrealizować. Gips będę miał na pewno do lipca. Może też się okazać, że będzie potrzebna operacja. Czeka mnie też jeszcze długa rehabilitacja. Proste czynności zajmują teraz więcej czasu. Dobrze, że obok są pomocni rodzice, którzy bardzo mnie wspierają. Wszystko to z powodu zachowania mojego oprawcy. Mam nadzieję, że w tej sprawie prawo będzie po mojej stronie. Stronie osoby pokrzywdzonej. Wyrok, który chce żeby zapadł, powinien być jak najbardziej surowy. To było celowe działanie, na co są świadkowie. Nie może być więcej takich sytuacji na drogach. Ilu jeszcze ludzi musi zginąć, by zmienić myślenie? Na drodze wszyscy jesteśmy równi i dotyczą nas te same prawa i obowiązki. Mam nadzieję, że nie będę musiał czytać o podobnych przypadkach. Mam też nadzieję, że będę mógł wrócić do swojej pasji i bezpiecznie poruszać się po naszych, jakże pięknych drogach".